niedziela, 4 maja 2008

szalenstwa na trawie

Ładna pogoda, nad Wisłą skosili już większość trawy i można swobodnie pobiegać po takiej dużej łące. Dwa dni temu wybraliśmy się z moim kumplem na spacer. Najpierw pobiegaliśmy, a potem w ramach odpoczynku znalazłem sobie ładny patyk do gryzienie.

Ten patyk to wymówka, a tak naprawdę to się zmęczyłem tym bieganiem.

Fajna zabawa takie obgryzanie patyka, ale tylko od czasu do czasu.

Mój kumpel jak zwykle przytachał ze sobą piłeczkę i domagał się gry w piłkę (dobrze, że nie ode mnie) . Rzucał piłeczkę raz do jednej, raz do drugiej, a one odkopywały mu podrzucając ją czubkiem buta wysoko. Przyglądałem się tej zabawie i w spokoju obgryzałem patyk. Niestety po jakimś czasie znudziła im się ta zabawa i Rino zaczął czochrać się w trawie. Postanowiłem trochę go poustawiać. Biegałem naokoło niego i warczałem, ale on coś nie był już w nastroju do zabawy, bo się zdenerwował i na mnie fuknął.

Każdy z nas dostał reprymendę i obie przypomniały sobie, że trzeba nas tresować. Obie zabrały się do pracy z zapałem(dobrze, że nie za wielkim) . Musze przyznać, że trochę wrednie się zachowałem, bo gdy mój kumpel nie mógł przypomnieć sobie jak wykonać komendę „waruj” ja się popisywałem i zbierałem pochwały. Na szczęście to też je szybko znudziło, zapowiedziały tylko dalsze szkolenie, ale my z kumplem nie przejęliśmy się tym i już w zgodzie wracaliśmy do domu. Znając ich sklerozę, o szkoleniu przypomną sobie za jakiś bliżej nieokreślony czas.

czwartek, 1 maja 2008

pierwszomajowy "pochód"

W południe złapała smycz i zawołała, - Chodź idziemy na pochód.

Wprawdzie nie wiem co to pochód, ale smycz kolarzy mi się ze spacerem, więc podbiegłem w podskokach.

W parku obie ścieżki zapchane rowerzystami i spacerującymi, na boisku też pełno ludzi, ale udało nam się jakoś przejść na nasza ścieżkę między drzewami, a potem na tą ulubioną nad Wisłą. Tu mogę sobie pobiegać, bo nikomu nie przeszkadzam. Naokoło bujna trawa i pełno mleczy pewnie jutro znikną, bo już zaczęli kosić trawniki.

Kiedy myślałem, że tradycyjnie skręcimy przy ulicy między bloki, założyła smycz i poszliśmy za Białuche. To tam, gdzie rośnie to drzewo magnoliowe. Bardzo lubię tam chodzić, ale tylko w południe, bo rano chodzą tam mało przyjazne psy. W pewnym momencie nie wiadomo skąd nadjechały trzy rowery i znalazłem się między nimi, ale zwolnili, poczekali aż zejdę na bok. Ruszyliśmy dalej ścieżką między działkami i przez ogrodzenie podziwialiśmy kwitnące kwiaty. Przecież psy też lubią kwiaty, ja codziennie wychodzę na balkon i oglądam nasze kwiatki.

Wąską, dziką ścieżką wyszliśmy na szeroką łąkę nad Wisłą i wtedy na niebie zobaczyliśmy jakiegoś drapieżnego ptaka polującego na myszy, czy inne nornice. Wisiał kilka metrów nad ziemią i wypatrywał zdobyczy. Po chwili przeleciał kilka metrów dalej i znowu zawisł. W pewnym momencie obniżył lot, przeleciał nad samą trawą, potem poderwał się i zniknął na drzewie. Pewnie znalazł obiad.



Wracałem do domu zmęczony, ale szczęśliwy. Na takie pochody mogę chodzić częściej.