Jestem smutnym pieskiem, bo strasznie na mnie nakrzyczała. No ja nie wiem, czy to była tylko moja wina.
Poszliśmy rano na spacer, ale przez padający śnieg i wiejący wiatr raczej krótki. Mogłem tylko z daleka popatrzyć na psie gazety i na bieganie też nie było szans. Po wyjściu z parku poszła jeszcze do budki po zakupy, a mnie jak co dzień zostawiła przed budką. Trochę te zakupy trwały, bo w budce było kilkoro ludzi, więc po przeczytaniu wiadomości koło budki postanowiłem szybko pobiec do najlepszej w okolicy psiej gazety. Wydawało mi się, że zdążę wrócić pod dom, zanim dojdzie tam z zakupami.
Biegłem szybko na skróty i miałem szczęście nikogo przy gazecie nie było, a wiadomości były bardzo ciekawe. Już miałem wracać, gdy przybiegł taki czarny z zakręconym ogonem i warcząc przegonił mnie w zaspę śniegu. Usiadłem i postanowiłem go przeczekać, bo przebrnąć naokoło przez śnieg ciężko. Marzłem w tej zaspie, a on czytał i czytał.
Z daleka usłyszałem jej gwizdnięcie, ale nie mogłem się ruszyć, bo ten czarny stał mi na drodze.
Wreszcie po chyba długim czasie, znalazła mnie, odgoniła tego czarnego, zapięła smycz i całą drogę do domu musiałem słuchać jej wyrzutów. Nawet w wannie gdy roztapiała zaspy na moich łapach dalej gderała. Ale czy to moja wina, że ten czarny nie chciał mi zejść z drogi? Gdyby nie on, byłbym na czas pod domem


