W sobotę popołudniu zaczęło padać i padało, padało, padało, a w poniedziałek rano Wisła napełniła się wodą aż po brzegi. Niestety z nieba dalej kapało, więc biegaliśmy co kilka godzin sprawdzać stan wody. A woda rosła, rosła i wychodziła na brzeg.
Zalało naszą ulubioną ścieżkę, zalało nasz ulubiony lasek i zamiast zwykłej rzeki, robiło się olbrzymie jezioro.
We wtorek wieczorem bałem się, że woda przeleje się i zaleje mój dom.
Siedzieliśmy przed telewizorem słuchając, czy woda nie zaczyna opadać, albo czy nie każą się ewakuować. Na szczęście późno w wieczorem powiedzieli, że wody już nie przybywa.
W środę rano dowiedzieliśmy się, że przerwało wał po przeciwnej stronie Wisły,
Pobiegliśmy nad Wisłę sprawdzić stan wody. Odetchnąłem z ulgą, bo widać było, że troszkę wody ubyło. Przez cały dzień sprawdzaliśmy, ale ta woda tak wolno opada.
Nie lubię powodzi.


