środa, 30 stycznia 2008

pluszak

Lubię chodzić na zakupy, ale nie lubię długo stać pod sklepem, Już wiem pod którymi sklepami musze długo stać i staram się je omijać. Są też takie sklepy do których mogę wchodzić. Jednym z nich jest kwiaciarnia. No wiadomo są tam kwiatki, ale jest jedna półka, którą szczególnie lubię. Na niej są wspaniałe pluszaki. Kiedy pierwszy raz tam przyszedłem zobaczyłem na tej półce małpkę. Ile ja się musiałem namęczyć, żeby mi ją kupiła. Kiedy prosiłem powiedziała, że kupiła mi już sznurek i piłkę, ale przecież sam się ze sobą sznurkiem nie będę szarpał, a ona nie zawsze ma dla mnie czas. Długo trwało, zanim ją przekonałem i dostałem wymarzonego pluszaka. Oczywiście skorzystała z okazji i musiałem pozować z moją małpką do zdjęcia, ale byłem tak szczęśliwy, że bez oporu się zgodziłem.

Teraz co jakiś czas tak manewruję, żeby wstąpić do kwiaciarni i oglądnąć moją ulubioną półkę i wybrać sobie następną zabawkę .

piątek, 25 stycznia 2008

wizyta

W domu zrobił się ruch, bo wybierają się z wizytą. Usiadłem pod stołem i przyglądałem się tej bieganinie. Trzeba będzie sobie jakoś czas zapełnić do ich powrotu.

Właśnie zastanawiałem się którą kanapę wybrać do drzemki, gdy usłyszałem ulubiony dźwięk, czyli dzwonienie numerka przy obróżce. Zerwałem się i w podskokach pognałem do przedpokoju. Tu wykonałem dziki taniec ze skokami, bo przecież ja też pójdę. Szybko jednak stanąłem spokojnie, żeby się nie rozmyśliły.

Podróż tramwajem to fajna rozrywka, tyle ludzi, nieraz i jakiś piesek się trafi. Potem wysiada się z tramwaju i tyle nowych wiadomości do przeczytania i napisać coś można dla nowych znajomych. No i oczywiście sama wizyta – jak miło być wyczekiwanym gościem. Wszyscy mnie witają, dostaję miseczkę smakołyków i chyba jestem najważniejszym gościem. Szkoda, że ta wizyta nie trwała cały dzień.

Biegłem do tramwaju, gdy nagle za ogrodzeniem zobaczyłem swoje odbicie. Przystanąłem i ciekawie zaglądnąłem do środka. Ja jestem tu na ulicy, a tam za ogrodzeniem drugi ja. Ten drugi ja zbliżył się do ogrodzenia i zaczęło się oglądanie. Hej to nie ja, to dziewczyna, ale ma takie same kolorki, takie same łatki - nawet w tych samych miejscach i takie samo dawno nie strzyżone futerko. Chciałem z nią pogadać, czegoś się o niej dowiedzieć, ale pociągnęły mnie za smycz i zdążyłem tylko pomachać jej na pożegnanie ogonkiem. Pocieszam się, że przyjdziemy tu z wizytą i znowu spotkam dziewczynę sobowtóra.

środa, 23 stycznia 2008

Nie lubię robali

Szaleństwa z kumplami po krzakach w parku zakończyły się złapaniem jednego kleszcza. Dokąd leżałem na kanapie, było dobrze, dopiero podczas wieczornego spaceru łapa zaczęła bolec i puchnąć. Przy myciu łap zaczął się raban i w krótkim czasie zapakowano mnie do samochodu i mimo nocy zawieziono do lecznicy.

W poczekalni siedziało kilku nieszczęśliwców, każdy z mniejszymi lub większymi dolegliwościami. Każdy z nas narzekał i bał się wejścia do gabinetu.

Wilk z chorym biodrem jako stały bywalec, starał nam się podpowiedzieć co nas czeka.

Popatrzył na moja łapę i powiedział - utną ci ją jak nic.

Przeraziłem się, bo jak ja będę skakał bez łapy i postanowiłem za nic nie wchodzić do gabinetu. Niestety, moje zapieranie się łapkami spowodowało, że złapano mnie na ręce i w momencie znalazłem się na zimnym stole. Jeszcze szybciej założono mi kaganiec, chociaż starałem się głośno protestować. Patrzyłem z przerażeniem jak jakieś narzędzia zbliżają się do mojej łapy. Zobaczyłem jak usuwają olbrzymiego kleszcza (paskudny robal), potem wycinają futerko, nakładają jakieś maści i bandażują, Jeszcze mnie ukłuli jakimś zastrzykiem i było po wszystkim.

Przechodząc koło wilka pokazałem moją ocalałą łapkę, a on ze znudzoną miną burknął – och miałeś szczęście - i sam wszedł do gabinetu.

Niestety musiałem jeszcze kilka razy chodzić do lekarza na zastrzyki i dlatego nie lubię tych wstrętnych robali.

sobota, 19 stycznia 2008

Nowy kumpel

Lubię jesienne, wieczorne spacery po parku, bo nie ma tłumów i można sobie pobiegać.

Biegałem sobie od drzewa do drzewa, sprawdzając nowe wiadomości, gdy w oddali , w świetle latarni zobaczyłem rodzinę Pumy. Zdziwiłem się, że tak późno wyszła na spacer i to w tak licznym gronie, ale pobiegłem się przywitać. Nagle, gdy byłem w odległości może trzech metrów, z cienia wyłonił się czarny pies. Zatrzymałem się gwałtownie i zacząłem się rozglądać za Pumą, czy czasem nie potrzebuje mojej pomocy. Niestety nigdzie jej nie było. Za to wszyscy radośnie zachęcali mnie do przywitania się z nowym kolegą. Dodatkowo zostałem upomniany, że to szczeniaczek.

Ładny mi szczeniaczek, jest mojej wielkości albo i większy, a na pewno cięższy, to tego rozbrykany i niewychowany. Na przywitanie mnie uszczypnął. Zniosłem to ze spokojem, ale gdy wskoczył mi na plecy, wpadłem w złość i nie bacząc na krzyki ludzi, postanowiłem mu dać nauczkę. Przewróciłem go na ziemię, stanąłem nad nim i wywarczałem do niego całą swoją złość.

Po pierwsze, powiedziałem mu, że ja jestem starszy i ja tu rządzę. Po drugie, że jak nie będzie mnie słuchał, to go też uszczypie, ale ja mam większe zęby. Hi hi hi zaprezentowałem mu cały garnitur. Po trzecie musiał przyrzec, że zawsze będzie mnie witał z szacunkiem, a po czwarte, że jeśli będzie dokuczał mojej koleżance to też dam mu wycisk. Więcej nie zdążyłem powiedzieć, bo ludzie przerwali mi lekcję dobrych manier.

Trzeba przyznać, że zapamiętał lekcję (no zrobiłem jeszcze parę razy małą powtórkę) i mimo, że teraz jesteśmy kumplami, on jak to labrador duży i ciężki, ale wita mnie zawsze z należnym uszanowaniem. Nieraz nawet pada na ziemię.

W tajemnicy powiem, że tak troszkę, to się go boję, ale dzielnie nadrabiam miną.

piątek, 18 stycznia 2008

Przyjaciółka

Późną wiosną, wracając ze spaceru zobaczyłem w ogródku przed domem znajomą panią, Siedziała na pieńku i miała coś na kolanach. Lubiłem ją, bo odkąd jej sunia przeniosła się do krainy szczęśliwości , często spacerowała z nami i przychodziła pobawić się ze mną. Szybko podbiegłem żeby się przywitać i zobaczyć co mi przyniosła.

Po powitaniach uchyliła zawiniątko, które leżało na jej kolanach i które bardzo mnie interesowało. Patrzyłem niecierpliwie, aż nagle wynurzyła się mała, biała, kosmata główka z różowym noskiem i niebieskimi oczkami, a z pyszczka wydobyło się cichutkie miauuu.

Po była Puma

Pani powiedziała, że teraz będziemy razem chodzić na spacery i że mam się nią opiekować. Lubię koty, ale nigdy nie chodziłem z żadnym kotem na spacer.

No i jak ja mam się opiekować tą malusieńką kotką, jak w parku jest tyle psów, które nie lubią kotów? Zacząłem zastanawiać się, czy to dobry pomysł z tymi spacerami, ale tak po cichu byłem dumny, że mnie wybrała na opiekuna.

I tak zaczęła się nasza przyjaźń z Pumą. Całe lato często chodziliśmy na spacery, bawiliśmy się w ogródku, a nawet raz poszedłem do niej w odwiedziny, chociaż bardzo nie lubię jeździć windą.

Zbliżała się jesień i zastanawiałem się, czy teraz będziemy bawić się u mnie w domu, czy będę musiał jeździć tą windą na górę, gdy pewnego dnia na spacerze, Puma powiedziała, że niedługo będzie miała nowego brata.

Trochę mnie zamurowało, jeden kot, no kotka to do przyjęcia, ale z dwoma kotami spacerował nie będę.

czwartek, 17 stycznia 2008

wiosenna fryzura

Nadeszła wiosna, zrobiło się ciepło i wszyscy jakby się zmówili. Mówili tylko o jednym – tego psa trzeba ostrzyc. Po pierwsze nie jestem ten pies tylko Lolek, po drugie mnie się podoba moja szata, a po trzecie skąd wiadomo, że już nie będzie zimno.

Niestety nikt mnie nie słuchał. Po naradzie stwierdzono, że psa, czyli mnie należy zaprowadzić do siły fachowej czyli psiego fryzjera. Miałem jakieś złe przeczucia, ale nie miałem wyboru. W pewne marcowe popołudnie zaprowadziła mnie do tego fachowca.

Zaczęło się źle od początku. Bo pani fachowcowa nie poznała się na mojej rasie i powiedziała o mnie mieszaniec. Potem złapała maszynkę i nożyczki i zaczęła pracę.

Gdy powiedziała, że prawie skończyła popatrzyłem w szybę gablotki i byłem przerażony. Wyglądałem jak połączenie pudla ze sznaucerem. Tułów wystrzyżony do skóry na ogonku pompon, na łapach jakieś pomponiaste buciki i łepek cały zarośnięty, napuszony, sprawiający wrażenie, że za chwilę przeważy całą resztę. Pani fachowcowa była zachwycona, moja pani i ja raczej nie. Po pertraktacjach pani fachowcowa zgodziła się zlikwidować pompony, ostrzyc uszy i trochę łepek, ale na zgolenie sznaucerowej brody nie zgodziła się. Po tej wizycie pozostało mi zdjęcie na szczęście z komórki, więc mało wyraźne i postanowienie, że nigdy już do pani fachowcowej nie pójdziemy.

środa, 16 stycznia 2008

Ja chcę do domu

Pewnego dnia pod koniec zimy, po porannym spacerze zobaczyłem, że wychodzi dosypać ziarna do karmnika. Bardzo lubię tam chodzić, bo tyle tam zapachów i śladów. Wszystkie psy, które idą do parku zostawiają w pobliżu wiadomości. Widziałem, że nie ma ochoty mnie zabrać, ale zacząłem prosić i skakać. Skakałem bardzo wysoko, jak tylko mogłem najwyżej i prosiłem. Przecież to jest przed samym domem, przecież będę grzeczny, przecież będę słuchał i wrócę do domu szybko.

W końcu zgodziła się. Co za radość. W podskokach zbiegłem po schodach i gdy tylko drzwi się uchyliły pobiegłem w stronę karmnika. Niech widzi jaki jestem grzeczny. Zajęła się nasypywaniem ziarna, a ja zacząłem czytać wiadomości.

Nagle zobaczyłem koło krzaka psa. Nie znałem go, ale przecież nie mieszkam tu długo. Był mniejszy ode mnie i machał przyjaźnie ogonem. Podszedłem, żeby się przywitać i przedstawić. Zaproponował zabawę. Nie chciałem się zgodzić, bo obiecałem, ale on powiedział, że będziemy się bawić tylko tu koło domu. A więc ruszyłem ochoczo. Za sobą usłyszałem głośne „wracaj”, no przecież ja nigdzie daleko nie odbiegam tylko bawię się z nowym kumplem.

Biegłem kawałek za nim zastanawiając się, czy może lepiej byłoby wrócić i nagle kumpel zniknął za krzakiem. Obiegłem krzak dookoła, ale jego tam nie było. Pobiegłem w jedna stronę, potem w drugą, ale nigdzie go nie było. Postanowiłem wracać szybko do domu. Rozejrzałem się i zobaczyłem kilka ścieżek, ale która prowadzi do domu? Wszystkie domu długie i wysokie i żaden nie jest podobny do mojego. Ogarnął mnie strach. Znowu jestem na ulicy i nie mam domu. Znowu będę głodny i będą mnie przeganiać. Ja tak bardzo chcę wrócić do mojego domku. Zacząłem krążyć szukając jakiegoś znajomego miejsca. Nagle zobaczyłem sklep, wprawdzie zamknięty, ale do tego sklepu często przychodziliśmy, może i dzisiaj przyjdzie i mnie znajdzie. Usiadłem pod sklepem zamknąłem oczy i zacząłem powtarzać. „przyjdź tu znajdź mnie, bardzo cię proszą przyjdź tu, już zawsze będę słuchał” . Nagle usłyszałem, że ktoś woła moje imię. To nie był jej głos, ale ktoś mnie znał, pewnie wie gdzie mieszkam. Szybko otworzyłem oczy i zobaczyłem panią, która pochylała się nade mną . Poznałem ją była u nas w domu i nawet raz dostałem od niej kawałek ciasta. Patrzyłem na nią z nadzieją i cicho prosiłem „zaprowadź mnie do domu”. Pani wzięła mnie na ręce i powiedziała to co najbardziej chciałem usłyszeć „zaniosę cię do domu”. W domu przywitano mnie z radością, choć z wyrzutami, ale ja czekałem cicho kiedy ona wróci z poszukiwań. Pewnie będzie bura .

Wróciła po chwili (już wiedziała, że jestem, bo spotkała tą panią) Podszedłem gotowy przyjąć każdą burę. A ona wzięła mnie na kolana i przytuliła. Teraz już wiem- jest nie tylko moją przyjaciółką, ale i moją panią.

Zima


Pierwsza zima w nowym domu była śnieżna i mroźna. Moje futerko jeszcze nie odrosło i było mi strasznie zimno. Starałem się szybko biegać, ale grudy i sól raniły mi łapki. Po każdym spacerze moczenie łapek w wodzie z mydłem, smarowanie maścią i cała przyjemność ze spaceru gdzieś przepadała. Ale takie dwie, usiadły i zaczęły coś szeptać. Wyciągnęły jakąś bluzę coś mierzyły, kroiły i szyły... No i wymyśliły - kubraczek dla mnie. No kubraczek dobra rzecz, ale dlaczego taki niebieski? Cud, że chociaż ten wzorek w kwiatki dały od środka. Na spacerze sprawdził się, bo było ciepło i hi hi hi nawet go zaakceptowałem, gdy zobaczyłem kumpla w kaftaniku seledynowym w różowe kropki. Niestety na drugi dzień, złapały mnie, postawiły na kanapie i zaczęły wciskać w coś moje łapy. Usiłowałem się wyrwać, ale z dwoma babami nie poradziłem sobie. Usiłowałem zrzucić to z łap, ale nie chciało zejść , żadne wykręcanie łap nie pomogło. Powiedziały - będziesz miał butki -. Pies i butki. Kot to rozumiem, ale pies? Wstyd było wyjść na spacer. Ale o dziwo butki też się sprawdziły, grudy i sól już mi nie były straszne. Tak mi się to spodobało, że zacząłem wyścigi z wiatrem. Niestety przy szybkim biegu butki pospadały i do domu znowu wracałem na trzech, albo na dwóch. A butki się znalazły i służyły do końca zimy

wtorek, 15 stycznia 2008

Początek nowego życia


Początki w nowym domu nie były radosne. Wsadzono mnie do wanny , wykąpano, usiłowano wyczesać, wycinając zbite filce, a do tego dostałem coś dziwnego do jedzenia. Trochę trwało, zanim udało mi się wszystkich przekonać, że psy takie jak ja, najbardziej lubią marchewkę i inne jarzynki.

Potem wyprowadzono mnie do parku, żebym poznał otoczenie i to mi się spodobało, bo tak blisko domu, a ile nowych koleżanek i kolegów.

Na drugi dzień, wsadzono mnie do samochodu (którym lubię jeździć) i wywieziono w dziwne miejsce. Z jednej strony fajne, bo dużo miejsca do biegania, a z drugiej straszne, bo pełno jakichś dziwnych istot; gdaczących, meczących i tupiących. Byłem cały przerażony spotkaniem z tym nowym światem, na szczęście byli też ludzie, którzy pocieszyli, pogłaskali i dali kawałek marchewki na poprawę humoru. Jednak z radością wskoczyłem do samochodu, żeby wrócić do domu.