Lubię jesienne, wieczorne spacery po parku, bo nie ma tłumów i można sobie pobiegać.
Biegałem sobie od drz
ów, z cienia wyłonił się czarny pies. Zatrzymałem się gwałtownie i zacząłem się rozglądać za Pumą, czy czasem nie potrzebuje mojej pomocy. Niestety nigdzie jej nie było. Za to wszyscy radośnie zachęcali mnie do przywitania się z nowym kolegą. Dodatkowo zostałem upomniany, że to szczeniaczek.
Ładny mi szczeniaczek, jest mojej wielkości albo i większy, a na pewno cięższy, to tego rozbrykany i niewychowany. Na przywitanie mnie uszczypnął. Zniosłem to ze spokojem, ale gdy wskoczył mi na plecy, wpadłem w złość i nie bacząc na krzyki ludzi, postanowiłem mu dać nauczkę. Przewróciłem go na ziemię, stanąłem nad nim i wywarczałem do niego całą swoją złość.
Po pierwsze, powiedziałem mu, że ja jestem starszy i ja tu rządzę. Po drugie, że jak nie będzie mnie słuchał, to go też uszczypie, ale ja mam większe zęby. Hi hi hi zaprezentowałem mu cały garnitur. Po trzecie musiał przyrzec, że zawsze będzie mnie witał z szacunkiem, a po czwarte, że jeśli będzie dokuczał mojej koleżance to też dam mu wycisk. Więcej nie
zdążyłem powiedzieć, bo ludzie przerwali mi lekcję dobrych manier.
Trzeba przyznać, że zapamiętał lekcję (no zrobiłem jeszcze parę razy małą powtórkę) i mimo, że teraz jesteśmy kumplami, on jak to labrador duży i ciężki, ale wita mnie zawsze z należnym uszanowaniem. Nieraz nawet pada na ziemię.
W tajemnicy powiem, że tak troszkę, to się go boję, ale dzielnie nadrabiam miną.



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz