czwartek, 28 lutego 2008

Dokarmianie

Od jesieni do wiosny, dość regularnie chodzimy karmić kaczki i łabędzie. Nosimy im chlebek pokrojony w kosteczkę i jakieś ziarno. Myślałem, że to niejadalne, ale te ptaki to lubią. Stoję sobie i obserwuję jak rzuca im te smakołyki, albo robi im zdjęcia. Niekiedy łabędzie na mnie syczą, ale na brzeg nie wychodzą, więc prawie jestem spokojny. Za to kaczki i inne ptaki kręcą się po brzegu i parę razy musiałem się odsunąć, bo chciały mnie rozdeptać.

Jest tam taki mały kolorowy kaczorek, który jest moim ulubieńcem, bo jest odważny i tak śmiesznie przegania większe kaczki, i gołębie, a nawet raz widziałem jak łabędzia pogonił. Kiedyś w zimie poszliśmy tam na spacer przed wieczorem, a on czekał na nas na ścieżce. Niestety nie mieliśmy nic dla niego i przykro mi się zrobiło, bo on szedł za nami, albo podlatywał do nas. Pobiegliśmy szybko do domu i wróciliśmy z chlebkiem, ale kaczorka już nie było, pewnie głodny poszedł spać. Za to inne ptaki bardzo chętnie przyjęły dodatkowy chlebek.

Pewnej słonecznej niedzieli w południe wybraliśmy się dokarmić (bo rano zaspaliśmy), a tu nad Wisłą spotkaliśmy kilkanaście osób idących z chlebkiem dla ptaków. Postanowiła iść w inne miejsce, gdzie ich nikt nie karmi. Nie bardzo mi się to podobało, bo brzeg w tym miejscu jest wysoki, a ziemia była jakaś śliska.

Zostawiła mnie w połowie wału a sama zaczęła schodzić nad wodę. W pewnym momencie poślizgnęła się i zniknęła mi z oczu. Przeraziłem się, że wpadnie do tej brudnej Wisły, więc mimo zakazu pobiegłem za nią. Na szczęście zatrzymała się na takiej ziemnej półce, ale wysmarowała się w błocie pięknie.

Bardzo się ucieszyłem, gdy w drodze powrotnej powiedziała do mnie, że już nigdy tam nie pójdziemy.

wtorek, 26 lutego 2008

Balkon

W moim domku jest balkon. Na początku bałem się tam wychodzić, ale po jakimś czasie odkryłem, że przez szczebelki balkonu przechodzi tylko psia głowa, a cały pies się nie przeciśnie. Do ziemi też nie jest bardzo daleko. Polubiłem nawet ten balkon, bo można tam poleżeć na dywaniku, poprzyglądać się ludziom i różnym zwierzakom. Parę razy widziałem nawet jeża.

Na początku śmiała się z moich lęków i myślała, że boję się, bo jestem po raz pierwszy na balkonie. Dopiero gdy poszliśmy z wizytą i tam był balkon zrozumiała, że boję się wysokości.

Przez drzwi widziałem, że z tego balkonu jest daleko do ziemi i nie chciałem wyjść. Złapała mnie na ręce i wytaszczyła, bo ktoś na dole chciał mnie zobaczyć. Przecież mogliśmy zejść po schodach na dół a nie wyłazić na ten balkon. Na szczęście stała przed samymi drzwiami do pokoju, przeskoczyłem przez jej ramię i wylądowałem w pokoju.

Myślałem, że już będę miał spokój, ale mój skok wszystkich rozbawił i za jakiś czas znowu zostałem wyniesiony na balkon.

Niestety tym razem do drzwi było daleko. Zacząłem się trząść ze strachu, bo stała za blisko balustrady. Wtedy postawiła mnie na posadzce balkonu. Balkon był wąski a długi i do drzwi było tak daleko, dopadłem ściany i oparty o nią powoli zbliżałem się do upragnionych drzwi. Postanowiłem, że następnym razem złapię zębami za rękę a nie dam się wynieść.

Na szczęście domyśliła się co czuję i już nigdy więcej nie zmuszała mnie do wychodzenia na balkony.

czwartek, 21 lutego 2008

Kość

Dawno temu, niedługo po tym jak zamieszkałem w domku, przyniosła ze sklepu coś dziwnego. Obgotowała to i dała mi. Nie bardzo wiedziałem co z tym zrobić, bo nigdy nic takiego nie widziałem. Było to twarde, jakoś dziwnie pachniało i raczej niewygodne do zabawy. Usiłowała mnie przekonać, że to się je, ale to nie były jarzynki, ani serek. Powiedziała, że jest to kość i że wszystkie psy to jedzą. No chyba nie wszystkie, bo ja nigdy tego nie jadłem.

Postanowiłem to wykorzystać do zabawy. Niestety nikt nie chciał się ze mną bawić. Wymyśliłem więc taki śmieszny sposób zmuszenia ich do zabawy ze mną. Podchodziłem z tą kością kładłem koło ich nóg, a jak się schylały, albo chciały przesunąć nogą, przypadałem do kości i zawzięcie warczałem. Na początku trochę krzyczały na mnie, ale potem do nich dotarło, że to zabawa i mogliśmy się tak bawić cały dzień.

Dopiero chyba przy trzeciej kości odkryłem, że to naprawdę można przynajmniej częściowo zjeść, no ale wtedy już moje zęby były mocniejsze.

środa, 20 lutego 2008

Niewesołe wspomnienia

Mam jednego zaciekłego wroga Bartka. Od samego początku mnie nie lubi, mimo, że nie dawałem mu żadnych powodów. Na nieszczęście chodzimy rano prawie w tym samym czasie na spacer. Pierwszy raz poszczypał mnie niedługo po tym jak zamieszkałem w moim domku. Postanowiłem go omijać i myślałem, że będzie spokój, ale kiedyś był w złym humorze i dopadł mnie gdy byłem na smyczy. Usiłowała uwolnić mnie od smyczy i jednocześnie złapać Bartka i prawie jej się udało. Niestety na to przyszedł jego pan i zamiast łapać Bartka złapał moją smycz i nagle znalazłem się nad ziemią zawieszony na smyczy. Widziałem jak złapała mocno Bartka za skórę i przytrzymała, jednocześnie krzyknęła na tego pana żeby mnie puścił i zajął się własnym psem.

Nie bardzo już pamiętam co jeszcze powiedziała, ale przez dłuższy czas był spokój. Bartek chodził na smyczy i tylko jak przechodziłem za ogrodzeniem jego domu, to wściekle na mnie wrzeszczał.

Nauczyłem się, że jeżeli zobaczyliśmy w parku Bartka bez smyczy, brałem nogi za pas i wybiegałem z parku. Poza parkiem byłem bezpieczny.

Niestety pewnego razu zobaczyliśmy Bartka a późno. Wyleciał zza krzaków prosto na mnie. Błyskawicznie odpięła smycz i krzyknęła uciekaj do domu.

Trochę mnie sparaliżował strach i biegłem za wolno. Dopadł mnie w paru susach. Postanowiłem od razu się poddać i uniknąć w ten sposób jego wściekłego ataku. Niestety był w bardzo złym humorze i wcale nie zareagował na mój gest. Gdyby go nie ściągnęła ze mnie, pewnie zostałbym kaleką. Przytrzymała go mocno do czasu, aż jego pan przyszedł i zapiął go na smycz. Powiedziała temu panu co o nim myśli i pomogła mi dojść do domu. W domu umyła i opatrzyła mi zadrapania i posmarowała potłuczenia, a potem siedziała przy mnie pocieszając. Łapa mnie bolała tak że nie mogłem na niej stanąć a do tego cały brzuch i łapę miałem sine. Na drugi dzień poszliśmy do lekarza, gdzie dostałem zastrzyk i lekarstwo. Przez tydzień byłem chory po tym napadzie.

Na szczęście Bartek chodzi teraz później na spacery, ale i tak zawsze jestem czujny i gdy go tylko z daleka zobaczę staram się zejść mu z drogi.

wtorek, 19 lutego 2008

Malowanie

Przytachały ze sklepu jakieś puszki wiaderka i powiedziały, że będą malowały.

Ucieszyłem się, bo znowu coś się będzie działo ciekawego. Niestety zaczęły od zwinięcia mojego ulubionego dywanika. Potem zaczęły zdejmować różne rzeczy ze ścian i pakować, co bardzo mi się spodobało, bo mogłem te rzeczy wszystkie z bliska zobaczyć. Potem powynosiły część mebli i zabrały się za mycie ścian. Postanowiłem im pomóc w pracy i polowałem na gąbkę. Gdy tylko była w moim zasięgu łapałem ją i nosiłem. Niestety nie jestem wysoki, więc ciężko mi było myć ściany, ale za to czyściłem parkiet.

Całkiem nie mogę pojąć, dlaczego nie były zadowolone.

Po myciu zaczęło się malowanie. Pomieszały farby z różnych puszek i poszły w ruch pędzle i wałki. Byłem bardzo pomocny, bo biegałem po pokoju i czatowałem na niepotrzebne w danej chwili pędzle. Usiłowałem wypróbować wałek do malowania, ale był wysmarowany jakąś niesmaczną farbą.

Na początku to malowanie nawet mi się podobało, ale byłem szczęśliwy, że co jakiś czas robiły przerwę i wtedy biegliśmy na spacer. Po kilku dniach tych remontów, miałem już dość. Farby śmierdziały, kanapa była przykryta folią i nie było mojej ulubionej poduszeczki. Codziennie patrzyłem na nie z nadzieją, że może wyniosą te puszki i drabiny i wszystko wróci do normy. Upłynęło jeszcze kilka dni i wreszcie zabrały się za porządki i przesuwanie mebli. Radośnie pomagałem przy sprzątaniu i rozwijaniu dywaników. Zaglądałem w każdy kąt, czy wszędzie dobrze posprzątały i nie zostawiły gdzieś jakiejś puszki.

Niestety zauważyłem, że zapomniały jak przed tym malowaniem stały meble i postawiły je w innych miejscach. Starałem się im to powiedzieć, ale nie słuchały mnie. Przez ich sklerozę, mój materacyk wylądował w całkiem innym miejscu. Przecież z tego miejsca nie będę widział, co się dzieje w mieszkaniu. Jedyna pociecha, że teraz mam blisko do komputera

poniedziałek, 18 lutego 2008

Fachowiec

Zaczęły mówić coś o jakichś remontach. Nie bardzo wiedziałem o co im chodzi, ale postanowiłem poczekać co z tego gadania wyniknie.

Po paru dniach przyszedł jakiś pan zapowiadany przez nie jako fachowiec. Postanowiłem, że będę mu towarzyszył przy pracy i przy okazji czegoś się nauczę.

Na początku wszystko szło dobrze, pan się cieszył z mojej obecności, nawet od czasu do czasu mnie pogłaskał. Pozwolił zaglądać do torby z narzędziami i patrzyć co robi.

Niestety w pewnym momencie zajął się montowaniem jakiegoś wihajstra w szafce pod zlewem. Zachodziłem z jednej i z drugiej strony, ale nic nie widziałem. No jak mam się czegoś nauczyć jak nie widzę co on tam robi. Przez szparę widziałem, że w szafce jest dużo miejsca, poczekałem więc aż wycofa się po jakieś narzędzie do swojej skrzynki i wskoczyłem do szafka. Tu zająłem dogodne do obserwacji miejsce, szczęśliwy, że wreszcie będę coś widział.

Niestety fachowiec zobaczywszy mnie w szafce, zdenerwował się i kazał mi wyjść. A przecież miejsca było dla nas obu.

niedziela, 17 lutego 2008

Irysek

Zaczął się ruch. Najpierw rozdzwonił się telefon, a potem pobiegliśmy do cukierni po ciasto. Wiedziałem już, że gdzieś się wybiera. Za oknem było piękne słoneczko i ja też bardzo chciałem wybyć z domu, ale czy mnie zabierze.

Nagle radość, smycz i obróżka, odtańczyłem więc wspaniały dziki taniec w przedpokoju, a potem już super grzecznie wyszliśmy z domu. W samochodzie siedział już mój kumpel Rino i powiedział, że jedziemy do jego pierwszego domu. Wspaniale, byliśmy tam już i było fajnie. Jest gdzie pobiegać, no i poczęstowali mnie tam wspaniałą kiełbaską.

Po powitaniach pozwolono nam pobiegać po ogrodzie. Oczywiście Rino się rozszalał więc trochę chciałem go utemperować, ale chyba im się to nie spodobało, bo dostałem reprymendę i kazała siedzieć przy krześle, a Rino skorzystał i poleciał do dziewczyn.

Rozglądałem się z rozpaczą w oczach, no bo ile można siedzieć na miejscu, jak tyle ciekawych rzeczy jeszcze do oglądania. Już miałem rozpocząć akcję „biedny piesek musi rozprostować łapy”, gdy przyprowadzili malutkiego konika. Poszliśmy się przywitać. Miał na imię Irysek i okazał się całkiem miły, chociaż bardzo młody. Chętnie bym z nim pobiegał, ale nie chcieli się zgodzić. Potem Rino miał się z nim przywitać, ale okazał się tchórzem i nie chciał do Iryska podejść. Podśmiewałem się z niego, bo przecież jest taki duży jak Irysek. Obraził się na mnie i zacząłem się zastanawiać, czy go nie przeprosić, bo przecież jest moim kumplem, ale gdy tylko zabrano Iryska na wybieg , humor mu się poprawił i aż do odjazdu biegaliśmy razem. Przed odjazdem poszedłem się pożegnać z Iryskiem. Ciekawe, czy go jeszcze spotkam kiedyś.

poniedziałek, 11 lutego 2008

Przeprawa z kotem

Byłem kolejny raz z wizytą w zaprzyjaźnionym domu, w którym jest kot Mruczek, taki prawie mojej wielkości.

Lubię koty i nawet wydawało mi się, że z Mruczkiem jesteśmy za koleżeńskiej stopie. Na początku wszystko układało się jako tako, nawet myślałem, że się pobawimy razem, ale gdy pani domu poczęstowała mnie przysmakiem i zaprosiła ma chwilę na kolana, Mruczek zrobił się jakiś dziwny. Obraził się, chodził coraz bardziej wściekły i robił się coraz większy. W pokoju robiło się coraz ciaśniej, więc skorzystałem z okazji, że część ludzi przeszła do drugiego pokoju i pobiegłem za nimi. Szczęśliwy, że choć na chwilę mam spokój, zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu. Nagle z tyłu usłyszałem głuchy pomruk. Popatrzyłem w tamtą stronę i zobaczyłem w drzwiach Mruczka gotującego się do skoku. Niestety pokój był mały, a on stał w jedynych drzwiach. Czy mam szanse w walce z tak wściekłym kotem? Albo mnie podrapie, albo oberwę za uszkodzenie kota.

Wtedy pewnie oddadzą mnie do azylu. Co robić?

W momencie gdy Mruczek wystartował, weszła do pokoju i krzyknęła „ na fotel, skacz!”

Błyskawicznie przeskoczyłem nad lądującym kotem, odbiłem się od fotela i wylądowałem na jej rękach.

Wściekłego Mruczka wyrzucili na korytarz, a ja przecież nie mogłem z nim walczyć, bo wydała polecenie i musiałem wykonać.

sobota, 9 lutego 2008

kaganiec

Powiedzieli, że każdy pies ma mieć kaganiec. Poszła wie do sklepu i kupiła mi kaganiec. Na szczęście był za duży, więc oddała, ale przyniosła inny, ten był z kolei za mały. W sklepie nie chcieli już go przyjąć, więc gdzieś zalega na półce w szafie. Myślałem, że mam już ten problem z głowy, ale zaczęła coś tam kombinować.

Z jakichś pasków wymyśliła dla mnie kaganiec, nie podobał mi się całkiem, ale z nią nie ma dyskusji. Poszliśmy na spacer i zanim odpięła smycz założyła mi to coś na pyszczek . Tych pasków było stanowczo za dużo, chociaż twierdziła, że moja poprzedniczka miała właśnie taki. Postanowiłem skorzystać ze sposobności pobiegania. Ruszyłem do przodu biegiem i nagle nie wiadomo skąd przede mną pojawiło się drzewo i zagrodziło mi drogę. Niestety nie zdążyłem wyhamować i wpadłem na nie. Głowa bolała mnie przez resztę dnia. Jedyna dobra rzecz, to że tego kagańca już więcej mi nie zakładała.

poniedziałek, 4 lutego 2008

Ulubiony sport

Jestem zapalonym sportowcem. Oczywiście uprawiam biegi i skoki, ale moim najbardziej ulubionym sportem są sztuki walki. Uwielbiam walczyć ze szczotką od odkurzacza. Trenuje za każdym razem, kiedy przeciwnik znajdzie się w zasięgu mojego wzroku. Walczę czysto. Zawsze najpierw skupiam się na przeciwniku, potem następuje ostrzeżenie warczeniem i atak. Jestem w tym dobry. Raz nawet udało mi się zdekompletować szczotkę. Trochę się przestraszyłem, bo przecież nie chodziło mi o unicestwienie przeciwnika, ale o pokazanie kto jest lepszy. Oczywiście dostałem burę, ale potem się śmiały, to chyba odkurzacz za dużo nie ucierpiał.

Usiłowałem trenować też z mopem, ale on jest jakiś taki mokry.

niedziela, 3 lutego 2008

Materacyk

Znowu te dwie się zebrały i coś radziły. Wiedziałem, że znowu wymyślą cos głupiego. No i wymyśliły. Przytachały i położyły koło komputera materacyk. Ciekawe po co. Kazały tam wejść i mówiły, że to moje nowe miejsce. No można sobie tam odpocząć, ale nic poza tym. Jeśli chce się spać, to jest kanapa, jeśli wpadnie mucha, to mam swoją starą ulubioną budkę pod fotelem, a jak chcę pobuszować po Internecie, to mam miejsce na kolanach. Z tego materacyka nie widać monitora, nie widać co się dzieje w mieszkaniu i słabo słychać, gdy ktoś puka do drzwi. Do tego wolałbym, żeby leżał w przeciwna stronę. Zabrałem się za przekładanie po swojemu tego ich materacyka, no i co? Niby moje miejsce, a posprzątać nie pozwolą. Zaraz burę dostałem.

piątek, 1 lutego 2008

Miłość?

Wczesną wiosną na spacerze zakochałem się w seterce irlandzkiej. Zakochałem się tak, że świata poza nią nie widziałem. Biegłem za nią krok w krok, licząc na trochę przychylności.

W pewnym momencie jakby z daleka doszedł do mnie znajomy gwizd i stanowcze „wracaj natychmiast”.

Zwariowała, JA JESTEM ZAKOCHANY, A ONA KAŻE MI WRACAĆ.

Jednak razem z gwizdem zaczęły do mej świadomości docierać jakieś inne mało przyjemne uczucia. Jeszcze nie całkiem przytomny zacząłem się rozglądać i ku swemu przerażeniu zobaczyłem, że jestem w zimnej, brudnej wiślanej wodzie kilka metrów od brzegu.

Fuj jak można kąpać się w takiej paskudnej cieczy, a do tego w taki zimny dzień.

Natychmiast obrałem kierunek do brzegu, żeby jak najszybciej wydostać się z tego paskudztwa, a potem szybko pobiegliśmy do domu.

Kiedy ciepła woda zmywała resztki szamponu z futerka, przypomniałem sobie o dziewczynie i doszedłem do wniosku, że chyba to nie była dziewczyna dla mnie.