Od jesieni d
o wiosny, dość regularnie chodzimy karmić kaczki i łabędzie. Nosimy im chlebek pokrojony w kosteczkę i jakieś ziarno. Myślałem, że to niejadalne, ale te ptaki to lubią. Stoję sobie i obserwuję jak rzuca im te smakołyki, albo robi im zdjęcia. Niekiedy łabędzie na mnie syczą, ale na brzeg nie wychodzą, więc prawie jestem spokojny. Za to kaczki i inne ptaki kręcą się po brzegu i parę razy musiałem się odsunąć, bo chciały mnie rozdeptać.
Jest tam taki mały kolorowy kaczorek, który jest moim ulubieńcem, bo jest odważny i tak śmiesznie przegan
ia większe kaczki, i gołębie, a nawet raz widziałem jak łabędzia pogonił. Kiedyś w zimie poszliśmy tam na spacer przed wieczorem, a on czekał na nas na ścieżce. Niestety nie mieliśmy nic dla niego i przykro mi się zrobiło, bo on szedł za nami, albo podlatywał do nas. Pobiegliśmy szybko do domu i wróciliśmy z chlebkiem, ale kaczorka już nie było, pewnie głodny poszedł spać. Za to inne ptaki bardzo chętnie przyjęły dodatkowy chlebek.
Pewnej słonecznej niedzieli w południe wybraliśmy się dokarmić (bo rano zaspaliśmy), a tu nad Wisłą spotkaliśmy kilkanaście osób idących z chlebkiem dla ptaków. Postanowiła iść w inne miejsce, gdzie ich nikt nie karmi. Nie bardzo mi się to podobało, bo brzeg w tym miejscu jest wysoki, a ziemia była jakaś śliska.
Zostawiła mnie w połowie wału a sama zaczęła schodzić nad wodę. W pewnym momencie poślizgnęła się i zniknęła mi z oczu. Przeraziłem się, że wpadnie do tej brudnej Wisły, więc mimo zakazu pobiegłem za nią. Na szczęście zatrzymała się na takiej ziemnej półce, ale wysmarowała się w błocie pięknie.
Bardzo się ucieszyłem, gdy w drodze powrotnej powiedziała do mnie, że już nigdy tam nie pójdziemy.













