niedziela, 4 maja 2008

szalenstwa na trawie

Ładna pogoda, nad Wisłą skosili już większość trawy i można swobodnie pobiegać po takiej dużej łące. Dwa dni temu wybraliśmy się z moim kumplem na spacer. Najpierw pobiegaliśmy, a potem w ramach odpoczynku znalazłem sobie ładny patyk do gryzienie.

Ten patyk to wymówka, a tak naprawdę to się zmęczyłem tym bieganiem.

Fajna zabawa takie obgryzanie patyka, ale tylko od czasu do czasu.

Mój kumpel jak zwykle przytachał ze sobą piłeczkę i domagał się gry w piłkę (dobrze, że nie ode mnie) . Rzucał piłeczkę raz do jednej, raz do drugiej, a one odkopywały mu podrzucając ją czubkiem buta wysoko. Przyglądałem się tej zabawie i w spokoju obgryzałem patyk. Niestety po jakimś czasie znudziła im się ta zabawa i Rino zaczął czochrać się w trawie. Postanowiłem trochę go poustawiać. Biegałem naokoło niego i warczałem, ale on coś nie był już w nastroju do zabawy, bo się zdenerwował i na mnie fuknął.

Każdy z nas dostał reprymendę i obie przypomniały sobie, że trzeba nas tresować. Obie zabrały się do pracy z zapałem(dobrze, że nie za wielkim) . Musze przyznać, że trochę wrednie się zachowałem, bo gdy mój kumpel nie mógł przypomnieć sobie jak wykonać komendę „waruj” ja się popisywałem i zbierałem pochwały. Na szczęście to też je szybko znudziło, zapowiedziały tylko dalsze szkolenie, ale my z kumplem nie przejęliśmy się tym i już w zgodzie wracaliśmy do domu. Znając ich sklerozę, o szkoleniu przypomną sobie za jakiś bliżej nieokreślony czas.

czwartek, 1 maja 2008

pierwszomajowy "pochód"

W południe złapała smycz i zawołała, - Chodź idziemy na pochód.

Wprawdzie nie wiem co to pochód, ale smycz kolarzy mi się ze spacerem, więc podbiegłem w podskokach.

W parku obie ścieżki zapchane rowerzystami i spacerującymi, na boisku też pełno ludzi, ale udało nam się jakoś przejść na nasza ścieżkę między drzewami, a potem na tą ulubioną nad Wisłą. Tu mogę sobie pobiegać, bo nikomu nie przeszkadzam. Naokoło bujna trawa i pełno mleczy pewnie jutro znikną, bo już zaczęli kosić trawniki.

Kiedy myślałem, że tradycyjnie skręcimy przy ulicy między bloki, założyła smycz i poszliśmy za Białuche. To tam, gdzie rośnie to drzewo magnoliowe. Bardzo lubię tam chodzić, ale tylko w południe, bo rano chodzą tam mało przyjazne psy. W pewnym momencie nie wiadomo skąd nadjechały trzy rowery i znalazłem się między nimi, ale zwolnili, poczekali aż zejdę na bok. Ruszyliśmy dalej ścieżką między działkami i przez ogrodzenie podziwialiśmy kwitnące kwiaty. Przecież psy też lubią kwiaty, ja codziennie wychodzę na balkon i oglądam nasze kwiatki.

Wąską, dziką ścieżką wyszliśmy na szeroką łąkę nad Wisłą i wtedy na niebie zobaczyliśmy jakiegoś drapieżnego ptaka polującego na myszy, czy inne nornice. Wisiał kilka metrów nad ziemią i wypatrywał zdobyczy. Po chwili przeleciał kilka metrów dalej i znowu zawisł. W pewnym momencie obniżył lot, przeleciał nad samą trawą, potem poderwał się i zniknął na drzewie. Pewnie znalazł obiad.



Wracałem do domu zmęczony, ale szczęśliwy. Na takie pochody mogę chodzić częściej.

czwartek, 17 kwietnia 2008

Ulewa

Bardzo lubię spacery, ale nie lubię deszczu. Dzisiaj wyszliśmy na południowy spacer i chociaż z nieba leciała lekka mżawka bardzo się ucieszyłem, bo wybrała moja ulubioną trasą. Niestety po kilku minutach deszcz zaczął się nasilać i moja nadzieja na długi spacer słabła z każdą chwilą. Wielkie krople spadały mi na grzbiet, a przecież mam teraz mało futerka. Miałem już dość deszczu i spaceru. Zawróciłem, popatrzyłem na nią , a ponieważ też była cała przemoknięta, zarządziła powrót do domu. Ruszyłem szybko, ale za sobą usłyszałem jej stanowcze „poczekaj”. Dlaczego ona nie może w takich sytuacjach przyspieszyć, przecież ten deszcz jest paskudny. Zatrzymałem się na chwilę pod mostem, żeby przeczytać ważną wiadomość, ale przez to dogoniła mnie i zapięła smycz. Straciłem ostatnia szansę na szybkie dotarcie do domu i teraz już musiałem moknąć idąc jej tempem.

Dobrze, że do domu nie było już daleko.

środa, 16 kwietnia 2008

wiosenne spotkanie


W piękny wiosenny dzień wybraliśmy się z moim kumplem na długi południowy spacer.

Rino jak to on zabrał na spacer piłeczkę i po zejściu z głównej ścieżki na łączkę, zaczął się nią bawić. Oczywiście wyciągnęła aparat i zaczęła robić zdjęcia, kwiatkom, drzewom i Rinowi, wiec mogłem zając się swoimi sprawami i sprawdzaniem terenu.

W pewnym momencie zobaczyłem nadbiegającą Nucię, to moja koleżanka. Rino też ja zobaczył i pognał do niej z piłeczka w pysku. Wreszcie się dowiedziałem po co nosi te piłeczki – on na te piłeczki podrywa dziewczyny. Na początku Nucia, nie chciała z nami biegać i nawet piłeczka Rina ja nie zachęciła, ale po chwili namyśliła się i poszaleliśmy sobie, bo terenu do biegania było dużo. Szkoda tylko, że tak szybko musiała iść.

Niestety nie mieszka koło nas.

czwartek, 10 kwietnia 2008

Wiosenna fryzura

Coś już wczoraj przeczuwałem, bo po powrocie z wieczornego spaceru, wymyśliła sobie kąpiel z szamponami. Nie zwykłe mycie łap, tylko jakieś szaleństwa. Potem zaniosła mnie do pokoju i zaczęła się tortura czesania. Oczywiście jak to ona pstryknęła zdjęcie, a potem zawinęła mnie w suche ręczniki i kazała leżeć. Nawet chętnie się zdrzemnąłem, bo siedziała obok i szalała w Internecie.

Rano na spacerze znowu zrobiła zdjęcie, ale nie zwracałem na to uwagi, bo ona bez przerwy lata z aparatem. W południe wzięła smycz i powiedziała idziemy na spacer. Ucieszyłem się jak głupi. Biegłem radośnie, aż nagle znalazłem się przed salonem piękności dla piesków. Chciałem zawrócić, ale trzymała mocno smycz, do tego za drzwiami witały mnie radośnie trzy spanielkowe dziewczyny.

Zostawiła mnie na tym stole, porozmawiała chwilę z panią od psich fryzur i poszła sobie, a ja zostałem sam z tymi grzebieniami i maszynkami. Po wytarganiu mi większości futra, wygoleniu, obcięciu pazurków i usunięciu jednego kleszcza był koniec tortur.

Zostałem zamknięty w klatce i czekałem aż raczy przyjść po mnie. Na szczęście nie trwało to długo, a w domu czekały na mnie przysmaki i pyszna kość.

Ale chyba i tak nie polubię tych zabiegów .

wtorek, 8 kwietnia 2008

W poszukiwaniu wiosny

Odkąd zrobiło się trochę cieplej biegamy na dłuższe spacery, bo ona z aparatem szuka najmniejszych oznak wiosny. Pstryka na lewo i prawo, przez co mam więcej czasu na czytanie wiadomości pozostawionych przez inne pieski. Biega po różnych chaszczach, a przecież wiosnę widać wszędzie dookoła. Ptaki śpiewają, wiją gniazda, a moja ulubiona ścieżka stała się zielona i pełno wkoło kwiatów. No ja już nie wiem, co ona jeszcze chce zobaczyć, żeby uwierzyć, że wiosna przyszła, może napis „wiosna”

Dzisiaj pobiegliśmy, zobaczyć w pełnym rozkwicie magnoliowe drzewo. Stałem sobie na ścieżce i czekałem, a ona łaziła po pokrzywach i pstrykała zdjęcie za zdjęciem.

A może lepiej nie będę jej mówił, że wiosna przyszła, niech dalej szuka, bo bardzo lubię spacery.

poniedziałek, 31 marca 2008

Przekupstwo

Dzisiaj nie popisałem się. Wychodząc ze śmieciami do śmietnika zostawiła otwarte drzwi i ja mam wtedy siedzieć w przedpokoju i pilnować. Dzisiaj jednak pobiegłem do pokoju na chwilkę i zapomniałem o obowiązkach. Po chwili wróciła i strasznie się zdenerwowała. Przybiegłem szybko i starałem się naprawić błąd, ale ona gderała dalej i powiedziała, że nie dostanę obiadu jeśli nie wywiązuję się ze swoich obowiązków.

Zmartwiłem się, bo byłem już trochę głodny, a właśnie sobie przypomniałem, że wczoraj był makaron z mięskiem na obiad, a to oznacza, że w lodówce nie ma żadnego gotowca i jeśli ona nie ugotuje, to pozostanie mi tylko sucha karma. Sucha karma jest dobra na przegryzkę, ale nie na obiad. Pobiegłem do pokoju, raz żeby jej zejść z oczu, a dwa, żeby się zastanowić jak ją przeprosić. Zrobiłem przegląd zabawek, bo pomyślałem, żeby jej jedną z nich podarować, ale po namyśle zostawiłem zabawki i poszedłem zrobić przegląd kości. Zabawka służy do zabawy, a ja mam karę, więc nie będzie się ze mną bawiła. Stanąłem nad swoim zasobem kości i zamyśliłem się, którą jej podarować. Najładniejsza jest ta największa i tą najbardziej lubię. Ciężko mi się z nią rozstać. Mój wybór padł na średnią kość. Jeśli ta nie spodoba się jej, to wtedy oddam swoją ulubioną.

Złapałem kość, pobiegłem do niej do kuchni i położyłem jej pod nogami. Odwróciła się popatrzyła na kość, na mnie i z groźną miną powiedziała, że żadne przekupstwo nie wchodzi w grę. Byłem załamany, ale nagle zobaczyłem śmiech w jej oczach. Pochyliła się poklepała mnie i powiedziała, że jeszcze tym razem mi przebaczy. Po chwili z radością zobaczyłem, że zabiera się do gotowania mojego obiadku.

poniedziałek, 24 marca 2008

Święta


Święta zaczęły się od przygotowania koszyka. Cały czas sprawdzałem co wkłada do koszyka i czy o czymś nie zapomniała. Zrobiłem inspekcję i wszystko było, i kiełbaska i szynka i jajka, nawet babka i chleb. No było jeszcze kilka innych rzeczy, ale już mniej smacznych. Koszyk stał potem na stole i nie mogłem się doczekać kiedy będziemy próbowali tych przysmaków. Odkryłem miejsce, gdzie jest położony sernik i chodziłem go wąchać, bo pięknie pachniał. Na drugi dzień, po porannym spacerze zaczęły wykładać wszystkie rzeczy z koszyka na stół, i przygotowywać uroczyste śniadanie, w którym ja też brałem udział i próbowałem różnych przysmaków.

W pierwszy dzień świąt była wspaniała pogoda, więc wybraliśmy się na dodatkowy długi spacer, chociaż w parku było tyle ludzi i piesków, że trudno było pobiegać, to jednak nad samą Wisłą znalazło się miejsce na małą przebieżkę. Wieczorem cieszyłem się już na następny dzień i obiecany spacer. Niestety, gdy rano podbiegłem do balkonu i zobaczyłem sypiący śnieg, cała chęć do spacerowania mi przeszłą. Z konieczności spacery były krótsze, ale za to udało mi się namówić je do zabawy w domu.

Lubię święta

piątek, 21 marca 2008

Wielkanocne życzenia

Wszystkim życzę wspaniałych Świąt

koszyka pełnego przysmaków

i długich świątecznych spacerów

w ciepłych promieniach słońca

a moim koleżankom i kolegom,

by z nimi też podzielono się tymi przysmakami.

środa, 19 marca 2008

Świąteczne przygotowania

Ostatnio w domku wszyscy mówią tylko o przygotowaniach do świąt. Porządki i zakupy, to dwa tematy o jakich rozmawiają. Mnie też udzieliła się ta atmosfera i pomagam jak umiem. Zaglądam za kanapy czy dobrze wysprzątane sprawdzam czy na balkonie dobrze kwiatki rosną, ale najbardziej lubię pomagać w kuchni.

Gdy zaczyna gotowanie i pieczenie, zajmuję miejsce na swoim dywaniku i czekam, bo przecież ktoś musi degustować to wszystko, a ja się do tego nadaję. Ciekawe czy w tym roku będzie robiła pasztet, może jej podpowiem, bo pewnie zapomniała. W zeszłym roku był pyszny, tylko nie rozumiem, dlaczego zrobiła taki mały.

Najbardziej lubię, kiedy zaczyna przygotowywać koszyk. Tyle ciekawych rzeczy tam wkłada, a ja wszystko oglądam i tylko spróbować nie mogę.

Niestety przed tą przyjemną chwilą, czeka mnie jedna mniej przyjemna – kąpiel.

Rozumiem mycie łap po spacerze, bo pełno piachu i błota mam na łapach, ale te kąpiele w szamponie? A potem szarpanie szczotką futerka i suszenie suszarką. A na koniec, gdy futerko sterczy we wszystkie strony, usłyszę, że jestem za gruby.

Jedyna pociecha, że mam obiecane dodatkowe spacery.

poniedziałek, 10 marca 2008

Kolorowe liście

Lubię jesień, a właściwie te kolorowe szeleszczące pod łapami liście.

Kiedy jest pogoda i liście są suche biegam między drzewami najszybciej jak umiem.

Ona też lubi, więc chodzimy tam gdzie jest dużo drzew i mogę sobie biegać do woli.

Udało mi się wśród liści spotkać jeża. Popatrzyliśmy sobie w oczy i każdy poszedł w swoją stronę. Szkoda, że tak szybko liście zmieniają kolor.

Próbowałem namówić mojego kumpla do tej zabawy, ale marudził, że w tych liściach giną piłeczki, które przynosi sobie do zabawy. Tłumaczę mu, że piłeczką można pobawić się w domu, a na spacerze najlepiej pobiegać. Jeśli musi za czymś gonić, to za patykiem, bo jak zginie jeden, można znaleźć następny.

Ja tam wolę biegać sam, jakoś zabawa w bieganie za patykami mnie nie bardzo wciąga.

Kiedyś, znowu zachęcałem go do biegania po liściach, ale marudził nawet więcej niż zwykle. Zdenerwował mnie trochę i już miałem zawarczeć na niego, gdy zobaczyłem, że nadbiega Gucia jego córeczka. Miała wtedy kilka miesięcy i mleczne ząbki, strasznie ostre, które wypróbowywała na nim. Stanąłem sobie z boku i patrzyłem, jak mała wbija mego marudzącego kumpla w kupę liści i szczypie go gdzie popadnie. Dopiero po dłuższej chwili udało mu się uwolnić, a przechodząc koło mnie mruknął, że na następny raz to on już będzie biegał ze mną po tych liściach, byle daleko od tego zwariowanego szczeniaka.

niedziela, 2 marca 2008

Gra

Co jakiś czas siadają przy stoje i coś tam robią, wcale nie zwracając na mnie uwagi.

Mówią, że grają. Bardzo byłem ciekawy jak to wygląda i czy ja też mógłbym się przyłączyć do tej zabawy. Kilka razy usiłowałem wdrapać się  na kolana, ale zaraz mnie zesadzała na podłogę, bo twierdziła, że jej zasłaniam. No przecież z podłogi nic nie widać, czy ona tego nie rozumie?

HPIM4188Pewnego razu usłyszałem, że zamierzają znowu grać i postanowiłem być szybszy. Podbiegłem i wskoczyłem na puste krzesło, czekając aż zaczną. Przyszła popatrzyła na mnie i zaczęła sie śmiać, ale wreszcie zrozumiała i od tego dnia zawsze stawia dodatkowe krzesło dla mnie. Nawet jest nakryte moim ręcznikiem, bo obicie jest śliskie. Teraz zawsze mogę sobie tam wskoczyć, poprzygladać się jak układają jakieś kartoniki, a jak sie znudzę, mogę się zwinąć i zdrzemnąć albo przerwać grę włażąc na kolana .

czwartek, 28 lutego 2008

Dokarmianie

Od jesieni do wiosny, dość regularnie chodzimy karmić kaczki i łabędzie. Nosimy im chlebek pokrojony w kosteczkę i jakieś ziarno. Myślałem, że to niejadalne, ale te ptaki to lubią. Stoję sobie i obserwuję jak rzuca im te smakołyki, albo robi im zdjęcia. Niekiedy łabędzie na mnie syczą, ale na brzeg nie wychodzą, więc prawie jestem spokojny. Za to kaczki i inne ptaki kręcą się po brzegu i parę razy musiałem się odsunąć, bo chciały mnie rozdeptać.

Jest tam taki mały kolorowy kaczorek, który jest moim ulubieńcem, bo jest odważny i tak śmiesznie przegania większe kaczki, i gołębie, a nawet raz widziałem jak łabędzia pogonił. Kiedyś w zimie poszliśmy tam na spacer przed wieczorem, a on czekał na nas na ścieżce. Niestety nie mieliśmy nic dla niego i przykro mi się zrobiło, bo on szedł za nami, albo podlatywał do nas. Pobiegliśmy szybko do domu i wróciliśmy z chlebkiem, ale kaczorka już nie było, pewnie głodny poszedł spać. Za to inne ptaki bardzo chętnie przyjęły dodatkowy chlebek.

Pewnej słonecznej niedzieli w południe wybraliśmy się dokarmić (bo rano zaspaliśmy), a tu nad Wisłą spotkaliśmy kilkanaście osób idących z chlebkiem dla ptaków. Postanowiła iść w inne miejsce, gdzie ich nikt nie karmi. Nie bardzo mi się to podobało, bo brzeg w tym miejscu jest wysoki, a ziemia była jakaś śliska.

Zostawiła mnie w połowie wału a sama zaczęła schodzić nad wodę. W pewnym momencie poślizgnęła się i zniknęła mi z oczu. Przeraziłem się, że wpadnie do tej brudnej Wisły, więc mimo zakazu pobiegłem za nią. Na szczęście zatrzymała się na takiej ziemnej półce, ale wysmarowała się w błocie pięknie.

Bardzo się ucieszyłem, gdy w drodze powrotnej powiedziała do mnie, że już nigdy tam nie pójdziemy.

wtorek, 26 lutego 2008

Balkon

W moim domku jest balkon. Na początku bałem się tam wychodzić, ale po jakimś czasie odkryłem, że przez szczebelki balkonu przechodzi tylko psia głowa, a cały pies się nie przeciśnie. Do ziemi też nie jest bardzo daleko. Polubiłem nawet ten balkon, bo można tam poleżeć na dywaniku, poprzyglądać się ludziom i różnym zwierzakom. Parę razy widziałem nawet jeża.

Na początku śmiała się z moich lęków i myślała, że boję się, bo jestem po raz pierwszy na balkonie. Dopiero gdy poszliśmy z wizytą i tam był balkon zrozumiała, że boję się wysokości.

Przez drzwi widziałem, że z tego balkonu jest daleko do ziemi i nie chciałem wyjść. Złapała mnie na ręce i wytaszczyła, bo ktoś na dole chciał mnie zobaczyć. Przecież mogliśmy zejść po schodach na dół a nie wyłazić na ten balkon. Na szczęście stała przed samymi drzwiami do pokoju, przeskoczyłem przez jej ramię i wylądowałem w pokoju.

Myślałem, że już będę miał spokój, ale mój skok wszystkich rozbawił i za jakiś czas znowu zostałem wyniesiony na balkon.

Niestety tym razem do drzwi było daleko. Zacząłem się trząść ze strachu, bo stała za blisko balustrady. Wtedy postawiła mnie na posadzce balkonu. Balkon był wąski a długi i do drzwi było tak daleko, dopadłem ściany i oparty o nią powoli zbliżałem się do upragnionych drzwi. Postanowiłem, że następnym razem złapię zębami za rękę a nie dam się wynieść.

Na szczęście domyśliła się co czuję i już nigdy więcej nie zmuszała mnie do wychodzenia na balkony.

czwartek, 21 lutego 2008

Kość

Dawno temu, niedługo po tym jak zamieszkałem w domku, przyniosła ze sklepu coś dziwnego. Obgotowała to i dała mi. Nie bardzo wiedziałem co z tym zrobić, bo nigdy nic takiego nie widziałem. Było to twarde, jakoś dziwnie pachniało i raczej niewygodne do zabawy. Usiłowała mnie przekonać, że to się je, ale to nie były jarzynki, ani serek. Powiedziała, że jest to kość i że wszystkie psy to jedzą. No chyba nie wszystkie, bo ja nigdy tego nie jadłem.

Postanowiłem to wykorzystać do zabawy. Niestety nikt nie chciał się ze mną bawić. Wymyśliłem więc taki śmieszny sposób zmuszenia ich do zabawy ze mną. Podchodziłem z tą kością kładłem koło ich nóg, a jak się schylały, albo chciały przesunąć nogą, przypadałem do kości i zawzięcie warczałem. Na początku trochę krzyczały na mnie, ale potem do nich dotarło, że to zabawa i mogliśmy się tak bawić cały dzień.

Dopiero chyba przy trzeciej kości odkryłem, że to naprawdę można przynajmniej częściowo zjeść, no ale wtedy już moje zęby były mocniejsze.

środa, 20 lutego 2008

Niewesołe wspomnienia

Mam jednego zaciekłego wroga Bartka. Od samego początku mnie nie lubi, mimo, że nie dawałem mu żadnych powodów. Na nieszczęście chodzimy rano prawie w tym samym czasie na spacer. Pierwszy raz poszczypał mnie niedługo po tym jak zamieszkałem w moim domku. Postanowiłem go omijać i myślałem, że będzie spokój, ale kiedyś był w złym humorze i dopadł mnie gdy byłem na smyczy. Usiłowała uwolnić mnie od smyczy i jednocześnie złapać Bartka i prawie jej się udało. Niestety na to przyszedł jego pan i zamiast łapać Bartka złapał moją smycz i nagle znalazłem się nad ziemią zawieszony na smyczy. Widziałem jak złapała mocno Bartka za skórę i przytrzymała, jednocześnie krzyknęła na tego pana żeby mnie puścił i zajął się własnym psem.

Nie bardzo już pamiętam co jeszcze powiedziała, ale przez dłuższy czas był spokój. Bartek chodził na smyczy i tylko jak przechodziłem za ogrodzeniem jego domu, to wściekle na mnie wrzeszczał.

Nauczyłem się, że jeżeli zobaczyliśmy w parku Bartka bez smyczy, brałem nogi za pas i wybiegałem z parku. Poza parkiem byłem bezpieczny.

Niestety pewnego razu zobaczyliśmy Bartka a późno. Wyleciał zza krzaków prosto na mnie. Błyskawicznie odpięła smycz i krzyknęła uciekaj do domu.

Trochę mnie sparaliżował strach i biegłem za wolno. Dopadł mnie w paru susach. Postanowiłem od razu się poddać i uniknąć w ten sposób jego wściekłego ataku. Niestety był w bardzo złym humorze i wcale nie zareagował na mój gest. Gdyby go nie ściągnęła ze mnie, pewnie zostałbym kaleką. Przytrzymała go mocno do czasu, aż jego pan przyszedł i zapiął go na smycz. Powiedziała temu panu co o nim myśli i pomogła mi dojść do domu. W domu umyła i opatrzyła mi zadrapania i posmarowała potłuczenia, a potem siedziała przy mnie pocieszając. Łapa mnie bolała tak że nie mogłem na niej stanąć a do tego cały brzuch i łapę miałem sine. Na drugi dzień poszliśmy do lekarza, gdzie dostałem zastrzyk i lekarstwo. Przez tydzień byłem chory po tym napadzie.

Na szczęście Bartek chodzi teraz później na spacery, ale i tak zawsze jestem czujny i gdy go tylko z daleka zobaczę staram się zejść mu z drogi.

wtorek, 19 lutego 2008

Malowanie

Przytachały ze sklepu jakieś puszki wiaderka i powiedziały, że będą malowały.

Ucieszyłem się, bo znowu coś się będzie działo ciekawego. Niestety zaczęły od zwinięcia mojego ulubionego dywanika. Potem zaczęły zdejmować różne rzeczy ze ścian i pakować, co bardzo mi się spodobało, bo mogłem te rzeczy wszystkie z bliska zobaczyć. Potem powynosiły część mebli i zabrały się za mycie ścian. Postanowiłem im pomóc w pracy i polowałem na gąbkę. Gdy tylko była w moim zasięgu łapałem ją i nosiłem. Niestety nie jestem wysoki, więc ciężko mi było myć ściany, ale za to czyściłem parkiet.

Całkiem nie mogę pojąć, dlaczego nie były zadowolone.

Po myciu zaczęło się malowanie. Pomieszały farby z różnych puszek i poszły w ruch pędzle i wałki. Byłem bardzo pomocny, bo biegałem po pokoju i czatowałem na niepotrzebne w danej chwili pędzle. Usiłowałem wypróbować wałek do malowania, ale był wysmarowany jakąś niesmaczną farbą.

Na początku to malowanie nawet mi się podobało, ale byłem szczęśliwy, że co jakiś czas robiły przerwę i wtedy biegliśmy na spacer. Po kilku dniach tych remontów, miałem już dość. Farby śmierdziały, kanapa była przykryta folią i nie było mojej ulubionej poduszeczki. Codziennie patrzyłem na nie z nadzieją, że może wyniosą te puszki i drabiny i wszystko wróci do normy. Upłynęło jeszcze kilka dni i wreszcie zabrały się za porządki i przesuwanie mebli. Radośnie pomagałem przy sprzątaniu i rozwijaniu dywaników. Zaglądałem w każdy kąt, czy wszędzie dobrze posprzątały i nie zostawiły gdzieś jakiejś puszki.

Niestety zauważyłem, że zapomniały jak przed tym malowaniem stały meble i postawiły je w innych miejscach. Starałem się im to powiedzieć, ale nie słuchały mnie. Przez ich sklerozę, mój materacyk wylądował w całkiem innym miejscu. Przecież z tego miejsca nie będę widział, co się dzieje w mieszkaniu. Jedyna pociecha, że teraz mam blisko do komputera

poniedziałek, 18 lutego 2008

Fachowiec

Zaczęły mówić coś o jakichś remontach. Nie bardzo wiedziałem o co im chodzi, ale postanowiłem poczekać co z tego gadania wyniknie.

Po paru dniach przyszedł jakiś pan zapowiadany przez nie jako fachowiec. Postanowiłem, że będę mu towarzyszył przy pracy i przy okazji czegoś się nauczę.

Na początku wszystko szło dobrze, pan się cieszył z mojej obecności, nawet od czasu do czasu mnie pogłaskał. Pozwolił zaglądać do torby z narzędziami i patrzyć co robi.

Niestety w pewnym momencie zajął się montowaniem jakiegoś wihajstra w szafce pod zlewem. Zachodziłem z jednej i z drugiej strony, ale nic nie widziałem. No jak mam się czegoś nauczyć jak nie widzę co on tam robi. Przez szparę widziałem, że w szafce jest dużo miejsca, poczekałem więc aż wycofa się po jakieś narzędzie do swojej skrzynki i wskoczyłem do szafka. Tu zająłem dogodne do obserwacji miejsce, szczęśliwy, że wreszcie będę coś widział.

Niestety fachowiec zobaczywszy mnie w szafce, zdenerwował się i kazał mi wyjść. A przecież miejsca było dla nas obu.

niedziela, 17 lutego 2008

Irysek

Zaczął się ruch. Najpierw rozdzwonił się telefon, a potem pobiegliśmy do cukierni po ciasto. Wiedziałem już, że gdzieś się wybiera. Za oknem było piękne słoneczko i ja też bardzo chciałem wybyć z domu, ale czy mnie zabierze.

Nagle radość, smycz i obróżka, odtańczyłem więc wspaniały dziki taniec w przedpokoju, a potem już super grzecznie wyszliśmy z domu. W samochodzie siedział już mój kumpel Rino i powiedział, że jedziemy do jego pierwszego domu. Wspaniale, byliśmy tam już i było fajnie. Jest gdzie pobiegać, no i poczęstowali mnie tam wspaniałą kiełbaską.

Po powitaniach pozwolono nam pobiegać po ogrodzie. Oczywiście Rino się rozszalał więc trochę chciałem go utemperować, ale chyba im się to nie spodobało, bo dostałem reprymendę i kazała siedzieć przy krześle, a Rino skorzystał i poleciał do dziewczyn.

Rozglądałem się z rozpaczą w oczach, no bo ile można siedzieć na miejscu, jak tyle ciekawych rzeczy jeszcze do oglądania. Już miałem rozpocząć akcję „biedny piesek musi rozprostować łapy”, gdy przyprowadzili malutkiego konika. Poszliśmy się przywitać. Miał na imię Irysek i okazał się całkiem miły, chociaż bardzo młody. Chętnie bym z nim pobiegał, ale nie chcieli się zgodzić. Potem Rino miał się z nim przywitać, ale okazał się tchórzem i nie chciał do Iryska podejść. Podśmiewałem się z niego, bo przecież jest taki duży jak Irysek. Obraził się na mnie i zacząłem się zastanawiać, czy go nie przeprosić, bo przecież jest moim kumplem, ale gdy tylko zabrano Iryska na wybieg , humor mu się poprawił i aż do odjazdu biegaliśmy razem. Przed odjazdem poszedłem się pożegnać z Iryskiem. Ciekawe, czy go jeszcze spotkam kiedyś.

poniedziałek, 11 lutego 2008

Przeprawa z kotem

Byłem kolejny raz z wizytą w zaprzyjaźnionym domu, w którym jest kot Mruczek, taki prawie mojej wielkości.

Lubię koty i nawet wydawało mi się, że z Mruczkiem jesteśmy za koleżeńskiej stopie. Na początku wszystko układało się jako tako, nawet myślałem, że się pobawimy razem, ale gdy pani domu poczęstowała mnie przysmakiem i zaprosiła ma chwilę na kolana, Mruczek zrobił się jakiś dziwny. Obraził się, chodził coraz bardziej wściekły i robił się coraz większy. W pokoju robiło się coraz ciaśniej, więc skorzystałem z okazji, że część ludzi przeszła do drugiego pokoju i pobiegłem za nimi. Szczęśliwy, że choć na chwilę mam spokój, zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu. Nagle z tyłu usłyszałem głuchy pomruk. Popatrzyłem w tamtą stronę i zobaczyłem w drzwiach Mruczka gotującego się do skoku. Niestety pokój był mały, a on stał w jedynych drzwiach. Czy mam szanse w walce z tak wściekłym kotem? Albo mnie podrapie, albo oberwę za uszkodzenie kota.

Wtedy pewnie oddadzą mnie do azylu. Co robić?

W momencie gdy Mruczek wystartował, weszła do pokoju i krzyknęła „ na fotel, skacz!”

Błyskawicznie przeskoczyłem nad lądującym kotem, odbiłem się od fotela i wylądowałem na jej rękach.

Wściekłego Mruczka wyrzucili na korytarz, a ja przecież nie mogłem z nim walczyć, bo wydała polecenie i musiałem wykonać.

sobota, 9 lutego 2008

kaganiec

Powiedzieli, że każdy pies ma mieć kaganiec. Poszła wie do sklepu i kupiła mi kaganiec. Na szczęście był za duży, więc oddała, ale przyniosła inny, ten był z kolei za mały. W sklepie nie chcieli już go przyjąć, więc gdzieś zalega na półce w szafie. Myślałem, że mam już ten problem z głowy, ale zaczęła coś tam kombinować.

Z jakichś pasków wymyśliła dla mnie kaganiec, nie podobał mi się całkiem, ale z nią nie ma dyskusji. Poszliśmy na spacer i zanim odpięła smycz założyła mi to coś na pyszczek . Tych pasków było stanowczo za dużo, chociaż twierdziła, że moja poprzedniczka miała właśnie taki. Postanowiłem skorzystać ze sposobności pobiegania. Ruszyłem do przodu biegiem i nagle nie wiadomo skąd przede mną pojawiło się drzewo i zagrodziło mi drogę. Niestety nie zdążyłem wyhamować i wpadłem na nie. Głowa bolała mnie przez resztę dnia. Jedyna dobra rzecz, to że tego kagańca już więcej mi nie zakładała.

poniedziałek, 4 lutego 2008

Ulubiony sport

Jestem zapalonym sportowcem. Oczywiście uprawiam biegi i skoki, ale moim najbardziej ulubionym sportem są sztuki walki. Uwielbiam walczyć ze szczotką od odkurzacza. Trenuje za każdym razem, kiedy przeciwnik znajdzie się w zasięgu mojego wzroku. Walczę czysto. Zawsze najpierw skupiam się na przeciwniku, potem następuje ostrzeżenie warczeniem i atak. Jestem w tym dobry. Raz nawet udało mi się zdekompletować szczotkę. Trochę się przestraszyłem, bo przecież nie chodziło mi o unicestwienie przeciwnika, ale o pokazanie kto jest lepszy. Oczywiście dostałem burę, ale potem się śmiały, to chyba odkurzacz za dużo nie ucierpiał.

Usiłowałem trenować też z mopem, ale on jest jakiś taki mokry.

niedziela, 3 lutego 2008

Materacyk

Znowu te dwie się zebrały i coś radziły. Wiedziałem, że znowu wymyślą cos głupiego. No i wymyśliły. Przytachały i położyły koło komputera materacyk. Ciekawe po co. Kazały tam wejść i mówiły, że to moje nowe miejsce. No można sobie tam odpocząć, ale nic poza tym. Jeśli chce się spać, to jest kanapa, jeśli wpadnie mucha, to mam swoją starą ulubioną budkę pod fotelem, a jak chcę pobuszować po Internecie, to mam miejsce na kolanach. Z tego materacyka nie widać monitora, nie widać co się dzieje w mieszkaniu i słabo słychać, gdy ktoś puka do drzwi. Do tego wolałbym, żeby leżał w przeciwna stronę. Zabrałem się za przekładanie po swojemu tego ich materacyka, no i co? Niby moje miejsce, a posprzątać nie pozwolą. Zaraz burę dostałem.

piątek, 1 lutego 2008

Miłość?

Wczesną wiosną na spacerze zakochałem się w seterce irlandzkiej. Zakochałem się tak, że świata poza nią nie widziałem. Biegłem za nią krok w krok, licząc na trochę przychylności.

W pewnym momencie jakby z daleka doszedł do mnie znajomy gwizd i stanowcze „wracaj natychmiast”.

Zwariowała, JA JESTEM ZAKOCHANY, A ONA KAŻE MI WRACAĆ.

Jednak razem z gwizdem zaczęły do mej świadomości docierać jakieś inne mało przyjemne uczucia. Jeszcze nie całkiem przytomny zacząłem się rozglądać i ku swemu przerażeniu zobaczyłem, że jestem w zimnej, brudnej wiślanej wodzie kilka metrów od brzegu.

Fuj jak można kąpać się w takiej paskudnej cieczy, a do tego w taki zimny dzień.

Natychmiast obrałem kierunek do brzegu, żeby jak najszybciej wydostać się z tego paskudztwa, a potem szybko pobiegliśmy do domu.

Kiedy ciepła woda zmywała resztki szamponu z futerka, przypomniałem sobie o dziewczynie i doszedłem do wniosku, że chyba to nie była dziewczyna dla mnie.

środa, 30 stycznia 2008

pluszak

Lubię chodzić na zakupy, ale nie lubię długo stać pod sklepem, Już wiem pod którymi sklepami musze długo stać i staram się je omijać. Są też takie sklepy do których mogę wchodzić. Jednym z nich jest kwiaciarnia. No wiadomo są tam kwiatki, ale jest jedna półka, którą szczególnie lubię. Na niej są wspaniałe pluszaki. Kiedy pierwszy raz tam przyszedłem zobaczyłem na tej półce małpkę. Ile ja się musiałem namęczyć, żeby mi ją kupiła. Kiedy prosiłem powiedziała, że kupiła mi już sznurek i piłkę, ale przecież sam się ze sobą sznurkiem nie będę szarpał, a ona nie zawsze ma dla mnie czas. Długo trwało, zanim ją przekonałem i dostałem wymarzonego pluszaka. Oczywiście skorzystała z okazji i musiałem pozować z moją małpką do zdjęcia, ale byłem tak szczęśliwy, że bez oporu się zgodziłem.

Teraz co jakiś czas tak manewruję, żeby wstąpić do kwiaciarni i oglądnąć moją ulubioną półkę i wybrać sobie następną zabawkę .

piątek, 25 stycznia 2008

wizyta

W domu zrobił się ruch, bo wybierają się z wizytą. Usiadłem pod stołem i przyglądałem się tej bieganinie. Trzeba będzie sobie jakoś czas zapełnić do ich powrotu.

Właśnie zastanawiałem się którą kanapę wybrać do drzemki, gdy usłyszałem ulubiony dźwięk, czyli dzwonienie numerka przy obróżce. Zerwałem się i w podskokach pognałem do przedpokoju. Tu wykonałem dziki taniec ze skokami, bo przecież ja też pójdę. Szybko jednak stanąłem spokojnie, żeby się nie rozmyśliły.

Podróż tramwajem to fajna rozrywka, tyle ludzi, nieraz i jakiś piesek się trafi. Potem wysiada się z tramwaju i tyle nowych wiadomości do przeczytania i napisać coś można dla nowych znajomych. No i oczywiście sama wizyta – jak miło być wyczekiwanym gościem. Wszyscy mnie witają, dostaję miseczkę smakołyków i chyba jestem najważniejszym gościem. Szkoda, że ta wizyta nie trwała cały dzień.

Biegłem do tramwaju, gdy nagle za ogrodzeniem zobaczyłem swoje odbicie. Przystanąłem i ciekawie zaglądnąłem do środka. Ja jestem tu na ulicy, a tam za ogrodzeniem drugi ja. Ten drugi ja zbliżył się do ogrodzenia i zaczęło się oglądanie. Hej to nie ja, to dziewczyna, ale ma takie same kolorki, takie same łatki - nawet w tych samych miejscach i takie samo dawno nie strzyżone futerko. Chciałem z nią pogadać, czegoś się o niej dowiedzieć, ale pociągnęły mnie za smycz i zdążyłem tylko pomachać jej na pożegnanie ogonkiem. Pocieszam się, że przyjdziemy tu z wizytą i znowu spotkam dziewczynę sobowtóra.

środa, 23 stycznia 2008

Nie lubię robali

Szaleństwa z kumplami po krzakach w parku zakończyły się złapaniem jednego kleszcza. Dokąd leżałem na kanapie, było dobrze, dopiero podczas wieczornego spaceru łapa zaczęła bolec i puchnąć. Przy myciu łap zaczął się raban i w krótkim czasie zapakowano mnie do samochodu i mimo nocy zawieziono do lecznicy.

W poczekalni siedziało kilku nieszczęśliwców, każdy z mniejszymi lub większymi dolegliwościami. Każdy z nas narzekał i bał się wejścia do gabinetu.

Wilk z chorym biodrem jako stały bywalec, starał nam się podpowiedzieć co nas czeka.

Popatrzył na moja łapę i powiedział - utną ci ją jak nic.

Przeraziłem się, bo jak ja będę skakał bez łapy i postanowiłem za nic nie wchodzić do gabinetu. Niestety, moje zapieranie się łapkami spowodowało, że złapano mnie na ręce i w momencie znalazłem się na zimnym stole. Jeszcze szybciej założono mi kaganiec, chociaż starałem się głośno protestować. Patrzyłem z przerażeniem jak jakieś narzędzia zbliżają się do mojej łapy. Zobaczyłem jak usuwają olbrzymiego kleszcza (paskudny robal), potem wycinają futerko, nakładają jakieś maści i bandażują, Jeszcze mnie ukłuli jakimś zastrzykiem i było po wszystkim.

Przechodząc koło wilka pokazałem moją ocalałą łapkę, a on ze znudzoną miną burknął – och miałeś szczęście - i sam wszedł do gabinetu.

Niestety musiałem jeszcze kilka razy chodzić do lekarza na zastrzyki i dlatego nie lubię tych wstrętnych robali.

sobota, 19 stycznia 2008

Nowy kumpel

Lubię jesienne, wieczorne spacery po parku, bo nie ma tłumów i można sobie pobiegać.

Biegałem sobie od drzewa do drzewa, sprawdzając nowe wiadomości, gdy w oddali , w świetle latarni zobaczyłem rodzinę Pumy. Zdziwiłem się, że tak późno wyszła na spacer i to w tak licznym gronie, ale pobiegłem się przywitać. Nagle, gdy byłem w odległości może trzech metrów, z cienia wyłonił się czarny pies. Zatrzymałem się gwałtownie i zacząłem się rozglądać za Pumą, czy czasem nie potrzebuje mojej pomocy. Niestety nigdzie jej nie było. Za to wszyscy radośnie zachęcali mnie do przywitania się z nowym kolegą. Dodatkowo zostałem upomniany, że to szczeniaczek.

Ładny mi szczeniaczek, jest mojej wielkości albo i większy, a na pewno cięższy, to tego rozbrykany i niewychowany. Na przywitanie mnie uszczypnął. Zniosłem to ze spokojem, ale gdy wskoczył mi na plecy, wpadłem w złość i nie bacząc na krzyki ludzi, postanowiłem mu dać nauczkę. Przewróciłem go na ziemię, stanąłem nad nim i wywarczałem do niego całą swoją złość.

Po pierwsze, powiedziałem mu, że ja jestem starszy i ja tu rządzę. Po drugie, że jak nie będzie mnie słuchał, to go też uszczypie, ale ja mam większe zęby. Hi hi hi zaprezentowałem mu cały garnitur. Po trzecie musiał przyrzec, że zawsze będzie mnie witał z szacunkiem, a po czwarte, że jeśli będzie dokuczał mojej koleżance to też dam mu wycisk. Więcej nie zdążyłem powiedzieć, bo ludzie przerwali mi lekcję dobrych manier.

Trzeba przyznać, że zapamiętał lekcję (no zrobiłem jeszcze parę razy małą powtórkę) i mimo, że teraz jesteśmy kumplami, on jak to labrador duży i ciężki, ale wita mnie zawsze z należnym uszanowaniem. Nieraz nawet pada na ziemię.

W tajemnicy powiem, że tak troszkę, to się go boję, ale dzielnie nadrabiam miną.

piątek, 18 stycznia 2008

Przyjaciółka

Późną wiosną, wracając ze spaceru zobaczyłem w ogródku przed domem znajomą panią, Siedziała na pieńku i miała coś na kolanach. Lubiłem ją, bo odkąd jej sunia przeniosła się do krainy szczęśliwości , często spacerowała z nami i przychodziła pobawić się ze mną. Szybko podbiegłem żeby się przywitać i zobaczyć co mi przyniosła.

Po powitaniach uchyliła zawiniątko, które leżało na jej kolanach i które bardzo mnie interesowało. Patrzyłem niecierpliwie, aż nagle wynurzyła się mała, biała, kosmata główka z różowym noskiem i niebieskimi oczkami, a z pyszczka wydobyło się cichutkie miauuu.

Po była Puma

Pani powiedziała, że teraz będziemy razem chodzić na spacery i że mam się nią opiekować. Lubię koty, ale nigdy nie chodziłem z żadnym kotem na spacer.

No i jak ja mam się opiekować tą malusieńką kotką, jak w parku jest tyle psów, które nie lubią kotów? Zacząłem zastanawiać się, czy to dobry pomysł z tymi spacerami, ale tak po cichu byłem dumny, że mnie wybrała na opiekuna.

I tak zaczęła się nasza przyjaźń z Pumą. Całe lato często chodziliśmy na spacery, bawiliśmy się w ogródku, a nawet raz poszedłem do niej w odwiedziny, chociaż bardzo nie lubię jeździć windą.

Zbliżała się jesień i zastanawiałem się, czy teraz będziemy bawić się u mnie w domu, czy będę musiał jeździć tą windą na górę, gdy pewnego dnia na spacerze, Puma powiedziała, że niedługo będzie miała nowego brata.

Trochę mnie zamurowało, jeden kot, no kotka to do przyjęcia, ale z dwoma kotami spacerował nie będę.

czwartek, 17 stycznia 2008

wiosenna fryzura

Nadeszła wiosna, zrobiło się ciepło i wszyscy jakby się zmówili. Mówili tylko o jednym – tego psa trzeba ostrzyc. Po pierwsze nie jestem ten pies tylko Lolek, po drugie mnie się podoba moja szata, a po trzecie skąd wiadomo, że już nie będzie zimno.

Niestety nikt mnie nie słuchał. Po naradzie stwierdzono, że psa, czyli mnie należy zaprowadzić do siły fachowej czyli psiego fryzjera. Miałem jakieś złe przeczucia, ale nie miałem wyboru. W pewne marcowe popołudnie zaprowadziła mnie do tego fachowca.

Zaczęło się źle od początku. Bo pani fachowcowa nie poznała się na mojej rasie i powiedziała o mnie mieszaniec. Potem złapała maszynkę i nożyczki i zaczęła pracę.

Gdy powiedziała, że prawie skończyła popatrzyłem w szybę gablotki i byłem przerażony. Wyglądałem jak połączenie pudla ze sznaucerem. Tułów wystrzyżony do skóry na ogonku pompon, na łapach jakieś pomponiaste buciki i łepek cały zarośnięty, napuszony, sprawiający wrażenie, że za chwilę przeważy całą resztę. Pani fachowcowa była zachwycona, moja pani i ja raczej nie. Po pertraktacjach pani fachowcowa zgodziła się zlikwidować pompony, ostrzyc uszy i trochę łepek, ale na zgolenie sznaucerowej brody nie zgodziła się. Po tej wizycie pozostało mi zdjęcie na szczęście z komórki, więc mało wyraźne i postanowienie, że nigdy już do pani fachowcowej nie pójdziemy.

środa, 16 stycznia 2008

Ja chcę do domu

Pewnego dnia pod koniec zimy, po porannym spacerze zobaczyłem, że wychodzi dosypać ziarna do karmnika. Bardzo lubię tam chodzić, bo tyle tam zapachów i śladów. Wszystkie psy, które idą do parku zostawiają w pobliżu wiadomości. Widziałem, że nie ma ochoty mnie zabrać, ale zacząłem prosić i skakać. Skakałem bardzo wysoko, jak tylko mogłem najwyżej i prosiłem. Przecież to jest przed samym domem, przecież będę grzeczny, przecież będę słuchał i wrócę do domu szybko.

W końcu zgodziła się. Co za radość. W podskokach zbiegłem po schodach i gdy tylko drzwi się uchyliły pobiegłem w stronę karmnika. Niech widzi jaki jestem grzeczny. Zajęła się nasypywaniem ziarna, a ja zacząłem czytać wiadomości.

Nagle zobaczyłem koło krzaka psa. Nie znałem go, ale przecież nie mieszkam tu długo. Był mniejszy ode mnie i machał przyjaźnie ogonem. Podszedłem, żeby się przywitać i przedstawić. Zaproponował zabawę. Nie chciałem się zgodzić, bo obiecałem, ale on powiedział, że będziemy się bawić tylko tu koło domu. A więc ruszyłem ochoczo. Za sobą usłyszałem głośne „wracaj”, no przecież ja nigdzie daleko nie odbiegam tylko bawię się z nowym kumplem.

Biegłem kawałek za nim zastanawiając się, czy może lepiej byłoby wrócić i nagle kumpel zniknął za krzakiem. Obiegłem krzak dookoła, ale jego tam nie było. Pobiegłem w jedna stronę, potem w drugą, ale nigdzie go nie było. Postanowiłem wracać szybko do domu. Rozejrzałem się i zobaczyłem kilka ścieżek, ale która prowadzi do domu? Wszystkie domu długie i wysokie i żaden nie jest podobny do mojego. Ogarnął mnie strach. Znowu jestem na ulicy i nie mam domu. Znowu będę głodny i będą mnie przeganiać. Ja tak bardzo chcę wrócić do mojego domku. Zacząłem krążyć szukając jakiegoś znajomego miejsca. Nagle zobaczyłem sklep, wprawdzie zamknięty, ale do tego sklepu często przychodziliśmy, może i dzisiaj przyjdzie i mnie znajdzie. Usiadłem pod sklepem zamknąłem oczy i zacząłem powtarzać. „przyjdź tu znajdź mnie, bardzo cię proszą przyjdź tu, już zawsze będę słuchał” . Nagle usłyszałem, że ktoś woła moje imię. To nie był jej głos, ale ktoś mnie znał, pewnie wie gdzie mieszkam. Szybko otworzyłem oczy i zobaczyłem panią, która pochylała się nade mną . Poznałem ją była u nas w domu i nawet raz dostałem od niej kawałek ciasta. Patrzyłem na nią z nadzieją i cicho prosiłem „zaprowadź mnie do domu”. Pani wzięła mnie na ręce i powiedziała to co najbardziej chciałem usłyszeć „zaniosę cię do domu”. W domu przywitano mnie z radością, choć z wyrzutami, ale ja czekałem cicho kiedy ona wróci z poszukiwań. Pewnie będzie bura .

Wróciła po chwili (już wiedziała, że jestem, bo spotkała tą panią) Podszedłem gotowy przyjąć każdą burę. A ona wzięła mnie na kolana i przytuliła. Teraz już wiem- jest nie tylko moją przyjaciółką, ale i moją panią.

Zima


Pierwsza zima w nowym domu była śnieżna i mroźna. Moje futerko jeszcze nie odrosło i było mi strasznie zimno. Starałem się szybko biegać, ale grudy i sól raniły mi łapki. Po każdym spacerze moczenie łapek w wodzie z mydłem, smarowanie maścią i cała przyjemność ze spaceru gdzieś przepadała. Ale takie dwie, usiadły i zaczęły coś szeptać. Wyciągnęły jakąś bluzę coś mierzyły, kroiły i szyły... No i wymyśliły - kubraczek dla mnie. No kubraczek dobra rzecz, ale dlaczego taki niebieski? Cud, że chociaż ten wzorek w kwiatki dały od środka. Na spacerze sprawdził się, bo było ciepło i hi hi hi nawet go zaakceptowałem, gdy zobaczyłem kumpla w kaftaniku seledynowym w różowe kropki. Niestety na drugi dzień, złapały mnie, postawiły na kanapie i zaczęły wciskać w coś moje łapy. Usiłowałem się wyrwać, ale z dwoma babami nie poradziłem sobie. Usiłowałem zrzucić to z łap, ale nie chciało zejść , żadne wykręcanie łap nie pomogło. Powiedziały - będziesz miał butki -. Pies i butki. Kot to rozumiem, ale pies? Wstyd było wyjść na spacer. Ale o dziwo butki też się sprawdziły, grudy i sól już mi nie były straszne. Tak mi się to spodobało, że zacząłem wyścigi z wiatrem. Niestety przy szybkim biegu butki pospadały i do domu znowu wracałem na trzech, albo na dwóch. A butki się znalazły i służyły do końca zimy

wtorek, 15 stycznia 2008

Początek nowego życia


Początki w nowym domu nie były radosne. Wsadzono mnie do wanny , wykąpano, usiłowano wyczesać, wycinając zbite filce, a do tego dostałem coś dziwnego do jedzenia. Trochę trwało, zanim udało mi się wszystkich przekonać, że psy takie jak ja, najbardziej lubią marchewkę i inne jarzynki.

Potem wyprowadzono mnie do parku, żebym poznał otoczenie i to mi się spodobało, bo tak blisko domu, a ile nowych koleżanek i kolegów.

Na drugi dzień, wsadzono mnie do samochodu (którym lubię jeździć) i wywieziono w dziwne miejsce. Z jednej strony fajne, bo dużo miejsca do biegania, a z drugiej straszne, bo pełno jakichś dziwnych istot; gdaczących, meczących i tupiących. Byłem cały przerażony spotkaniem z tym nowym światem, na szczęście byli też ludzie, którzy pocieszyli, pogłaskali i dali kawałek marchewki na poprawę humoru. Jednak z radością wskoczyłem do samochodu, żeby wrócić do domu.